Albania

Albania to kraj pełen kontrastów Zachwyca dziewiczymi górskimi widokami, straszy nieestetycznymi i ciagle budującymi się miastami pełnymi niezgrabnych molochów, rozgrzewa serce uprzejmością mieszkańców, zaskakuje gorącym wybrzeżem, niszczy podwozie samochodów offroadami, cieszy wspaniałą kuchnią i smuci efektami terroru Envera Hoxhy (można tez pisać Hodża). 

Jeśli interesuje Was krótki reportaż z tego bałkańskiego kraju, zapraszam. 

TRASA

Tirana - Teth - Skhoder - Pogradec - Vlora - Orikum - Gjirokastra - Sarande - Ksamil -  - Butrint - Durres - Tirana


TIRANA

Stolica. Nie będę przebierać w słowach, Tirana jest po prostu... brzydka (zresztą jak większość miast w Albanii). Taka jest niestety prawda. Ciężko znaleźć tu coś na czym warto zawiesić oko. Miasto wygląda jakby ktoś robił wyklejankę z budynków i stawiał je bez żadnego ładu i składu. Ciągle widać pozostałości kilkudziesięciu lat ciężkiego komunizmu i totalnej izolacji kraju. Warto natomiast spędzić tu jeden dzień i zobaczyć podstawowe zabytki.

Ruch uliczny to prawdziwa katorga, lub jakby ktoś mógł powiedzieć przygoda. Albańczycy jeżdżą jak chcą, nie zatrzymują się na stopie, wyprzedzają na 3go (nawet w górach!), nie puszczają pieszych, nie respektują ilości pasów ruchu na drodze (z dwóch nagle robią się trzy..) i stają nagle, bez ostrzeżenia dosłownie wszędzie - np na drodze szybkiego ruchu lub na autostradzie, bo akurat chcieli z kimś pogadać. Na autostradzie można spotkać ludzi przeskakujących przez jezdnię, lub ciągnących taczki. Kierowanie nie jest łatwe i wymaga umiejętności i cierpliwości. My na szczęście mieliśmy wsród nas bardzo dobrego kierowcę. Ja jeździć się nie boję, ale tu w Albanii pewnie bym zginęła albo spowodowała jakiś karambol.

Bardzo ciekawym było porozmawiać z kelnerami naszego hotelu, którzy przyłączyli się do naszego stolika pod koniec wieczoru i chętnie opowiadali o życiu w Albanii, o swoich problemach czy codziennych zagwozdkach. Dzięki nim dowiedzieliśmy się, że normalna pensja jest tak niska, że przeciętny pracownik nie może pozwolić sobie na wynajem jakiegokolwiek mieszkania w mieście czy wyjazd za granicę, ale też, że Dua Lipa jest Albanką i że są z niej bardzo dumni. Wcześniej na chwilę dołączył się do nas podróżnik z Arabii Saudyjskiej - Mahomed, z którym też miło spędziliśmy czas. 

Co warto tu zobaczyć.

Bunkart - to chyba najciekawsze miejsce do zobaczenia w Tiranie. W całej Albanii są dziesiątki bunkrów, ponieważ Enver Hodża miał manię (jak wielu dyktatorów) i twierdził, że inne państwa mogą zdradzić i zaatakować Albanię, a wtedy będzie potrzebne schronienie. Budując je nie za bardzo zważał na fakt, że Albańczycy głodują. Ważniejsze było bezpieczeństwo, oczywiście jego, a nie innych. Bunkier został oddany do użytku w 1978 roku. Jest to bunkier przeciwnuklearny, ma 5 pięter, 106 pokoi, salę kinową i dziesiątki niekończących się korytarzy. Jest to bardzo ciekawa budowla i naprawdę zadziwia rozmachem i wielkością. Dzisiaj jest to muzeum pokazujące życie Albańczyków w czasie 45 letniego komunizmu. 

 


 


 



Plac Skanderberga - co centralny plac miasta. Wokół niego znajduje się większość atrakcji, co jest bardzo praktyczne. Znajduje się na nim pomnik dzielnego Albańczyka. 

Narodowe Muzeum Historyczne -  nie weszliśmy tam (zresztą było w remoncie). Centralną atrakcją muzeum jest olbrzymia mozaika na jego fasadzie, przedstawiająca postacie historyczne Albanii. Ona też była zasłonięta na czas remontu...

Meczet Ethem Beja - to jeden z najstarszych budynków a Albanii. Został wybudowany między XVIII i XIX wiekiem. 

Piramida - to dawne mauzoleum Endera Hodży zmarłego w 1985 roku, na którego budowę wydano horrendalne sumy. W dniu otwarcie była to najdroższa budowla dotąd wybudowana w Albanii. Została otwarta w 1988 roku. Ma powierzchnię 17 000 m2! Jej projektem zajęła się córka dyktatora Pranvera Hoxha i jej mąż Klement Kolaneci. Dzisiaj stoi i niszczeje. Piramida miała zostać zburzona, ale ostatecznie decyzja nie została zatwierdzona. Budowla miała odtąd wiele wcieleń, była sala koncertową, dyskoteką, w czasie wojny w Kosowie w 1999 roku była siedzibą NATO i organizacji humanitarnych, a od 2001 roku w części piramidy urzęduje  albańska telewizja Top Channel. Większość budynku stoi pusta i dzisiaj jest to plac budowy, do którego nie da się dostać. Zdjęcia robiliśmy przez barierki. 

Kawiarnie i bary - oczywiście warto przejść się ulicami miasta i spróbować tutejszych specjałów czy lokalnego piwa. Ludzie są niesamowicie sympatyczni i gościnni. 


TETH

To najpiękniejsze miejsce w którym byliśmy w Albanii. Warto wiedzieć, że 70% powierzchni Albanii zajmują góry. Te na północy to Góry Przeklęte i mogłyby spokojnie konkurować z Alpami. Tym bardziej, że tutaj nie ma tłumów turystów. Szlaki nie są jakoś bardzo dobrze oznaczone, ale to dodaje niesamowitego klimatu odkrywania nieznanego. Te góry są przepiękne, wysokie, ogromne, poprzecinane błękitnymi strumykami. 

 

Zostaliśmy tu niecałe 3 dni w pięknym górskim domku prowadzonym przez przesympatyczną rodzinę. Już sam widok z balkonu powalał - domek był w sercu gór a na przeciwko wznosiły się szczyty. Spokój i cisza. Idealne miejsce na relaks, szczególnie po głośnej Tiranie. Zabawnie ponieważ kiedy poprosiliśmy o menu z jedzeniem, właściciele powiedzieli nam, że menu nie ma, ale że oni ugotują nam wszystko co chcemy, bo mają mięso ryby i warzywa. I tak też zrobili. Zamówiliśmy oboje po rybie i o zgrozo, dostaliśmy dwie 2 kilowe ryby każdy (!), do tego coś w rodzaju tzatzyków, ziemniaki i inne warzywa z cudownymi sosami. Było przepysznie. 

 

 

Co prawda dojechanie tam to nie lada zadanie, ponieważ w pewnym momencie asfalt się kończy i trzeba szosować po kamienistej drodze, ale warto było się przemęczyć. Widoki i klimat wynagradzają ciężką i długą drogę. 

Teth to typowa albańska wioska górska w której nie ma nawet za bardzo sklepów, a zakupy robi się w furgonetkach, które objeżdżają domostwa. Czas się tutaj zatrzymał. Po drodze, na szlakach można spotkać pasterzy i pasterki. Jest zielono i pięknie. 

 

 

Zrobiliśmy sobie dwa trekkingi, jeden krótki do samego Teth - mieliśmy do niego kilka km ponieważ mieszkaliśmy poza wioską. Drugi trek był dłuższy (14 km) i prowadził do pięknego oczka wodnego Blue Eye. Jest to ciekawa i barwna trasa prowadząca do błękitnego jeziorka z małym wodospadem. Woda jest lodowata. Tak lodowata, że kiedy zamoczyłam nogi miałam wrażenie, że w moje stopy wkuwają się miliony igieł. Na miejscu jest mini bar w którym można kupić sobie napój, usiąść nad wodą i rozkoszować się widokami. Co prawda nie było łatwo, bo trafiliśmy na falę upałów i w ciagu dnia było ponad 35 stopni, co nie ułatwia całodziennych przechadzek po nieocienionych szlakach, ale daliśmy radę.  Faktem jest, że o mało nie rozwaliliśmy podwozia naszego auta dojeżdżając do punktu startowego naszej wycieczki (tutaj to był już offroad totalny i droga bardziej nadawała się do jeepów) ale wszystko dobrze się skończyło.

 

 

 


 


Oczywiście jako osoba która zawsze ma szczęście co do środków transportu nie obyłoby się bez przygody tym temacie i w dniu wyjazdu z Teth zepsuł się nam samochód. Teth, odgrodzone od świata dwutysięcznikami i oddalone od najbliższego miasta jakieś 4 godziny drogi to doskonałe miejsce,  aby zepsuł ci się samochód. Zresztą od początku szwankowała nam skrzynia biegów, ale tym razem uciekł nam płyn z chłodnicy. Kiedy zadzwoniliśmy do wypożyczalni okazało się, że chcą nam dać karę za to że pojechaliśmy w góry i że zjechaliśmy z asfaltu (przypominam że 70% kraju to góry...). Za holowanie też mielibyśmy zapłacić jakieś horrendalne pieniądze. Na szczęście właściciele domku w którym nocowaliśmy bardzo nam pomogli. Ojciec rodziny się zdenerwował i nawrzeszczał po albańsku na ludzi z infolinii i zabronił im ściągać od nas pieniądze. Potem załatwił nam płyn chłodniczy, który dowiozła nam jakaś furgonetka (okazało się, że rurka miała przeciek) i tak, tym na wpół sprawnym samochodem, objechaliśmy później całą Albanię ;D PS Żadnej kary nie zapłaciliśmy. 

W Teth, w naszym domku spotkaliśmy też Janusza. Starszego Polaka z Bieszczad, który podróżował po Albanii już nie pierwszy raz. Opowiadał nam jak bardzo Albania się zmieniła w przeciągu ostatnich 15 lat. Był fanem kwiatów i ciągle nas pytał czy na szlakach widzielismy połacie z konkretnymi kwiatami, czego oczywiście nie widzieliśmy. Ja potrafię odróżnić róże od tulipanów i tu moja wiedza się kończy ;D Świętowaliśmy z nim jego urodziny, bo to była akurat dzień jego święta. Pożegnalismy się z nim po śniadaniu. 

 

Drugą piękną miejscówką w górach jest dolina Valbone. Ponoć infrastruktura jest tam bardziej rozwinięta, ale co za tym idzie jest tam mniej "dziko". Znajduje się z drugiej strony i trzeba objechać cały masyw górski by do niej dojechać (przełęcz nie jest przejezdna). Można też zrobić sobie 12 godzinną trasę i dojść tam pieszo z Teth. Tam nie dotarliśmy, ale jeśli wrócę do Albanii to na pewno się tam wybiorę. 


POGRADEC

Wiele się naczytałam o tym jeziorze, ale tak szczerze to się na nim trochę zawiedliśmy. Jezioro jest owszem ogromne i można się nawet w nim kąpać, ale infrastruktura zostawia sobie wiele do życzenia. Miasto nie zachwycało i na pewno nie nazwałabym go perełką albańskiej riwiery, chociaż wieczorem zabawnie było się przespacerować w rytm discopolowych przebojów rozbrzmiewających z licznych barów i restauracji. 

 


 

ORIKUM

Docelowo jechaliśmy do Vlory, ale okazała się kolejnym wielkim miastowym molochem pełnym blokowisk więc zdecydowaliśmy się pojechać ciut dalej do mniejszej miejscowości. Padło na Orikum. Jest to mała wioska nad samym Adriatykiem. Pełno jest tu restauracji z owocami morza. Można więc smakować dobrej kuchni w jednej z restauracji przy samej plaży. Swoją drogą fani owoców morza i włoskiej kuchni będą tu bardzo szczęśliwi, bo większość restauracji proponuje taką właśnie kuchnię. Wręcz trudno znaleźć typowo albańskie specjały. Na dodatek ceny są zachęcające - jest taniej niż w Polsce. Więc smacznego!

Wieczorem można sobie spokojnie usiąść na plaży i popodziwiać zachód słońca. Widać stąd pobliskie wyspy. Morze jest bardzo ciepłe i wchodzi się do niego jak do wanny. 

Z Orikum można zrobić sobie trek do pięknej niedostępnej plaży Bristani Bay, ale przy ponad 35 stopniowych upałach kilkugodzinna trasa została przez nas porzucona w celu uniknięcia udaru.  

Vlora





GIJOKASTRA

To jeden z najważniejszych i najpiękniejszych albańskich zabytków. Znajduje się w dolinie Drino i jest położona na 3 wzgórzach. Jest często nazywana "miastem muzeum" - ze względu na architekturę lub "srebrnym miastem"- od łupkowego pokrycia dachów. To miasto naprawdę zachwycało. Architektura starówki to zabytkowa zabudowa z czasów osmańskich z drewnianymi balkonami i wieżyczkami. Warto przejść się wąskimi uliczkami, wejść do jednego baru, restauracji czy knajpki. Jest tu też sporo sklepów z pamiątkami. 

Śmieszna historia, bo  kiedy przechodziliśmy jedną z alejek wpadliśmy na Mahometa, człowieka którego spotkaliśmy pierwszego dnia w Tiranie w naszym hotelu. Siedział w jednej z knajp ze swoim kuzynem. Zaprosił nas na kawę i znowu z nim pogawędziliśmy. 

 






SARANDA i KSAMIL

Saranda to wielki kurort nad Morzem Egejskim. Po raz kolejny okazało się to być niestety ogromnym miastem, zabudowanym kiludziesięciopietrowymi hotelami z drogą szybkiego ruchu zaraz przy plaży. Wybrzeże jest naprawdę piękne, ale ponownie zdecydowaliśmy się poszukać mniejszej miejscowości. Minęliśmy zatem sznurek samochodów, głownie Mercedesów, których w Albanii jest od groma i ruszyliśmy w stronę małej miejscowości Ksamil. 

Ksamil to sympatyczna i dość dobrze rozwinięta miejscówka dla plażowiczów i wielbicieli nadmorskich zachodów słońca. Jest tu pełno hotelików, restauracji i plaż. Klimat miasteczka przypominał trochę ten z polskich miejscowości nad Bałtykiem. Rano zjedliśmy śniadanie na tarasie z widokiem na pobliskie wyspy, co było bardzo przyjemnym początkiem dnia przed kolejna długą trasą. 

Jeśli ktoś jest chętny to można stąd popłynąć na grecką wyspę Korfu, która znajduje się zaledwie 30 km od albańskiego wybrzeża. 



 




BUTRINT

To stanowisko archeologiczne wpisane w 1992 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Są to ruiny dawnego miasta wraz z amfiteatrem. Zwiedzanie jest bardzo przyjemne ponieważ miasto znajduje się pośród dającego ochłodę lasu i nad samym wybrzeżem, z którego rozpościera się piękny widok na błękitną wodę Morza Egejskiego. Woda jest wręcz turkusowa! Na wzgórzu znajduje się malutkie muzeum. W parku można też spotkać żółwie przechadzające się po trawie, co się nam udało!



 


 


 



 


HISTORIA ALBANII

Nie będę rozpisywać się tutaj o historii Albanii bo nie czuję się specjalistą w tej dziedzinie. Jest to historia niesamowicie ciekawa i niestety potwornie bolesna. Polecam przeczytać książkę "Błoto słodsze niż miód" Małgorzaty Rejmer. To niesamowity reportaż, który czytałam z zapartym tchem i który uświadomił mi jak mało wiem o historii tego kraju i jak potworne życie mieli Albańczycy w czasie 45 dyktatury Envera Hodży. Trzeba przygotować się na mrożące krew w żyłach opisy tortur i nędzy, ale cały reportaż pozwala zrozumieć dlaczego Albania wygląda dziś tak a nie inaczej i jakie zniszczenia spowodowała w kraju i w ludziach dyktatura i komunizm. O panu Hodży można też przeczytać w kolejnej wspaniałej książce " Jak nakarmić dyktatora" Witolda Szabłowskiego.

PODSUMOWANIE

Jeśli uda mi sie wrócić do Albanii to na pewno wrócę w góry. Tam podobało mi się najbardziej. Wybrzeże jest ciekawe i warto jechać do Ksamil czy Butrint. Warto zasmakować tamtejszych owoców morza. Trzeba też koniecznie zajechać do Gijokastry. Jednak jeśli miałabym komuś polecić Albanię, to na pewno góry byłyby na pierwszym miejscu. W górach czuję się najlepiej, a obcowanie z tak pękną naturą jest dla mnie kwintesencją wakacji. Góry w Albanii naprawdę zachwycają i jednocześnie potrafią być wyzwaniem. Do tego wszystkiego po zdobyciu szlaku czeka tu na nas rewelacyjna kuchnia i potrawy przyrządzone ze świeżych lokalnych produktów. Czego chcieć więcej?









 

Komentarze

Popularne posty